— Pamiętasz ten dzień, gdy szliśmy do moich rodziców skąpani w ciepłych promieniach wiosennego słońca? Wiał wtedy zimny, ostry wiatr, a na drzewach pojawiały się pierwsze pąki, które już za kilka dni miały się zazielenić. Nie pamiętasz, prawda? — pytam, wyzbywając się resztek nadziei na odpowiedź. — Jak możesz pamiętać, skoro wyśniłam sobie ten dzień. — Stoję nad twoim grobem i wpatruję się w wypisane złotymi literkami imię i nazwisko. — Dlaczego mi to zrobiłeś? — Moje serce rozrywa ogromny ból i czasami zastanawiam się, czy ta marna imitacja dawnej mnie jeszcze kiedykolwiek będzie coś czuć. Tęsknota za tobą doprowadza mnie do szaleństwa. Często się duszę, gdy moje płuca płoną żywym ogniem – pragnieniem ciebie. Nie potrzebuję tlenu, wody, jedzenia, przyjaciół, nikogo poza tobą. Potrzebuję ciebie, Kiba.
Hana, moja psycholog, mówi, że to forma strasu pourazowego i pewnego dnia przestanę cierpieć. Moje uczucia do ciebie nazwała obsesją, pragnienie dotyku i pocałunków wymysłem wyobraźni, ból – przejściową dolegliwością. Ona nie ma racji, obie zdajemy sobie z tego sprawę, ale żadna z nas nie ma odwagi powiedzieć tego na głos. Obie wiemy, że ja za bardzo cię kocham, by zaakceptować twoją śmierć.
Upadam, moje spodnie brudzą się mokrym piaskiem i trawą. Zaciskam pięści, przełykając słone łzy rozpaczy. Wspomnienia siedzą w mojej głowie, są zakorzenione mocniej niż stara wiśnia rosnąca nieopodal. Wspomnienia – tylko one mi po tobie zostały. Wspomnienia, które bolą i ranią moją duszę, są też tym, co trzyma mnie przy życiu. Nie chce podciąć sobie żył, skoczyć z mostu, połknąć garść tabletek. To wszystko oznacza śmierć, a ona – zapomnienie. Niczego w tej chwili nie obawiam się bardziej, jak utracenia obrazów tamtych chwil. Możliwe, że ich strata spowodowałaby zniknięcie bólu w sercu, ale… powinnam cierpieć, chociaż tyle jestem ci winna. Wiem, że nie będę w stanie pomóc Naruto, wiem, że nie spełnię twojego odrobinę chorego marzenia. Mogę tylko cierpieć i pamiętać.
Czuję jak łzy, gromadzące się do tej pory w kącikach oczu, spływają po moich policzkach. Szloch wyrywa się z moich płuc. Po raz kolejny jestem przed twoim grobem, znajdującym się w tej pieprzonej alei zasłużonych dla wioski shinobi i po raz kolejny nie umiem pohamować płaczu. W nosie mam to, że ludzie patrzą; szepcząc między sobą, załamują głowy ze współczuciem. Gdyby choć trochę znali mój ból, może by zrozumieli.
Wielu mieszkańców Konohy straciło bliskie osoby w czasie IV Wielkiej Wony Shinobi. Cierpieli, płakali, lamentowali nad ich ciałami, lecz z czasem przestali, uświadomieni przez hokage, że taka jest wojna – ktoś ginie w imię idei, by ktoś inny mógł dokończyć dzieła.
Ale Kiba nie zginął podczas wojny. Zginął w czasie, gdy wszyscy wierzyliśmy, że nastał pokój. Zginął, wykonując misje. Zginął w imię wioski, kage i mieszkańców, w których wierzył.
Moje wspomnienia – kilkanaście dni spędzonych z nim – są pełne słońca, pocałunków, zakrapianych imprez, jego uśmiechu i miłości. Nikt nigdy nie kochał mnie tak mocno i ja nigdy nikogo nie kochałam tak jak jego. O ile to co nas łączyło było miłością, a nie zwykłym pożądaniem, pragnieniem poczucia normalności i bycia potrzebnym.
— Nadal cię kocham, Kiba — szepczę, ocierając wierzchem dłoni potoki łez. Jego strata boli, tak cholernie boli, mimo że minęły dwa miesiące. — Kocham.
< >
Naruto był legendą, Konoha miejscem, gdzie mieszkała legenda, a my byliśmy przyjaciółmi legendy. Nie przeszkadzało nam to jednak, bo Uzumaki nie odnosił się z tym aż nadto. Zawsze był szczerym i wesołym blondynem. Koszmar oraz okrucieństwo wojny wpłynęły na niego – wydoroślał i spoważniał – ale jego radosny uśmiech wciąż gościł na ustach. Tak właśnie większość mieszkańców wioski widziała swojego bohatera. Ja również tkwiłam w tym błędzie do owej pamiętnej nocy, gdy ich poznałam.
Dwóch mężczyzn i cztery różne osobowości. To zupełnie tak jakby w jednym ciele mieszkały dwie osoby.
Nie było w tym żadnej logiki, do dziś jej nie ma, ale wtedy sądziłam inaczej. Myślałam, że to coś więcej niż przypadek, zrządzenie losu czy gra. Snułam teorie spiskowe, lecz żadna nie była na tyle prawdopodobna, by być prawdziwa. Bywało też tak, że upojona alkoholem nie miałam ochoty poznawać zasad, a marzyłam tylko by brnąć w to dalej, bawić się w kotka i myszkę i potem nagle, szach mat, wycofać się.
Wszyscy byli zmęczeni. Wojna pochłonęła wiele ludzkich istnień, ból po stracie bliskich wciąż gościł w sercach konoszan. Duszne letnie noce wypełnione były sennymi koszmarami. Hokage z trudem panował nad sytuacją. Robił, co mógł, by pozyskać fundusze na odbudowę wioski, utrzymać stare sojusze, zawiązać nowe – po prostu przywrócić dawny ład. Hatake Kakashi, choć pracował bez wytchnienia, z wszystkich sił, najzwyczajniej w świecie nie pasował na stanowisko kage.
Brakowało rąk do pracy przy wskrzeszaniu wioski do życia. Shinobi, którzy nie wykonywali misji i nie przebywali poza Konohą, pomagali cywilom, używając swoich zdolności. Naruto nie zamierzał się obijać i pracował całymi dniami w pocie czoła. A my – przecież nie mogliśmy być od niego gorsi – pracowaliśmy z nim ramię w ramię. Uzumaki od zawsze wyznaczał nam poprzeczkę. Ćwiczyliśmy i rozwijaliśmy swoje jutsu, aby pewnego dnia się z nim zmierzyć. Podczas wojny pokazał, na co go stać, wtedy poznaliśmy prawdziwą siłę blondyna. Siłę, którą najpierw zdobył w celu sprowadzenia Sasuke do wioski, potem, aby pokonać Akatsuki, ostatecznie – zostać najlepszym ninja w historii Konohy.
— Może zrobimy sobie małą imprezkę wieczorem? — zagaił Naruto. Zaprzestał odrzucania gruzów z zawalonego domu i spojrzał na nas z uśmiechem, zaś w jego błękitnych oczach krył się figlarny błysk.
— Co masz na myśli? — Sakura skrzyżowała ręce na piersiach, marszcząc przy tym czoło. — Nie zapomniałeś chyba, że hokage obiecał urządzić wielką imprezę po odbudowaniu wioski.
Uzumaki skrzywił się na te słowa.
— Daj spokój, Sakurcia. — Zaśmiał się przyjaźnie. — Wszyscy wiemy jak wyglądają takie potańcówki. Nudne, sztywne, mało alkoholu. — Blondyn przetarł rękawem bluzki umazany kurzem policzek.
— Naruto chce wam powiedzieć, że potrzebuje dobrego towarzystwa do picia — wtrącił Sasuke znad na wpół zburzonej ściany. Jego spojrzenie było chłodne, a wyraz twarzy obojętny jak zawsze. Uchiha, mimo upływu lat, nie porzucił skóry zimnego, niedostępnego, tajemniczego dupka i zachowywał charakterystyczny dla siebie dystans do otoczenia.
— Znalazłeś już jakieś fajne miejsce i wszystko zaplanowałeś, prawda? — zapytała Haruno; znała Naruto bardzo dobrze.
— Tak — odpowiedział. — Hinatka mi trochę pomogła i…
— Gdzie i kiedy? — Uchiha nie lubił owijania w bawełnę, nie lubił też, gdy ktoś przerywał mu pracę; nawet jeśli było to odrzucanie gruzów. Szanował przyjaciela, ale w tej chwili Uzumaki działał mu odrobinę na nerwy. Marzył, by jak najszybciej skończyć pracę i udać się do domu, gdzie w towarzystwie ciszy i świętego spokoju będzie się delektować drinkami z lodem.
— Dzisiaj wieczorem. W lesie po północnej stronie wioski jest taka polanka należąca do klanu Hyuuga. Stoi tam wyremontowana chatka.— Chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Czyli przyjdziecie?
Stojąc z boku i przypatrując się tej scenie, byłam szczęśliwa. Team Siódmy, który musiał pokonać wiele przeszkód na wyboistych drogach życia, znów był razem. Cieszyło mnie szczęście tej trójki.
— Przekonam Shikamaru — powiedziałam. — Choji i ja będziemy na pewno.
— Super. My też przyjdziemy — zadeklarowała Haruno. — Prawda, Sasuke?
— Nie — burknął Uchiha.
— Przekonam go — szepnęła konspiracyjnie dziewczyna, puszczając oczko.
Niedługo potem cały nasz rocznik wiedział o imprezie i wszyscy ochoczo deklarowali, że przyjdą. Naruto był cały w skowronkach.
Dzień należał do pracowitych i upalnych, słońce piekło nasze odsłonięte ramiona i nogi. Pomagałam drużynie siódmej przy rozbiórce zawalonego domu, lecz gdy udałam się do szpitala, byłam pewna, że nie zauważyli mojego zniknięcia. Nie złościło mnie to. Rozumiałam, że powinni spędzić trochę czasu razem, we trójkę.
W szpitalu rannych nie brakowało. Codziennie ktoś odnosił mniej lub bardziej poważne obrażenia przy odbudowie wioski. Nadal trzeba było hospitalizować niewielką grupkę osób, które ucierpiały podczas wojny. Niestety, niektórzy shinobi już nigdy nie będą mogli wrócić do aktywnej służby. U niektórych osób pojawiały się też pierwsze objawy nowej nieznanej nam epidemii, która w skwarze lipcowego słońca, rozwijała się bardzo szybko. Najlepsi medycy i laboranci pracowali nad rozwiązaniem narastającego problemu.
Atmosfera panująca w szpitalu przytłaczała mnie. Nie umiałam wyjaśnić, dlaczego tak się działo. Przed wojną przychodziłam, by pomagać chorym bez żadnych oporów. Leczenie shinobi i cywili sprawiało mi przyjemność. Nie byłam tak dobra jak Sakura czy pani Tsunade, ale mimo to czułam się potrzebna.
— To minie — wmawiałam sobie za każdym razem, gdy przekraczałam próg szpitala. Ale niechęć i odraza nie znikały. Wątpliwości zakorzeniały się we mnie mocniej i mocniej. Od moich działań zależało ludzkie życie. Miałam moc, która niewłaściwie wykorzystana mogła doprowadzić do śmierci pacjenta. Bałam się, że pewnego dnia popełnię błąd i ktoś przez to umrze.
— Ino. — Głos pielęgniarki przeszkodził mi w rozmyślaniach. — Pacjenci już na ciebie czekają.
Skinęłam głową i ruszyłam do gabinetu, przed którym siedział długi rząd oczekujących na wizytę. Zajmowałam się pacjentami z lekkim uszczerbkiem na zdrowiu. Czasami musiałam założyć opatrunek, szwy, zatamować krwawienie czy przepisać maści na poparzenie słoneczne.
Białe ściany szpitala doprowadzały mnie powoli do szaleństwa, dlatego cieszyłam się, że chociaż gabinet, w którym przyjmowałam był pomalowany na niebiesko. Morski błękit mnie uspokajał, wyciszał frustrację rozrywającą moje wnętrze. Na środku pomieszczenia stało małe biurko, zaś pod ścianą znajdowała się kozetka. Oprócz tego stała tu jeszcze szafka z bandażami, lekarstwami i innymi środkami chemicznymi.
Założyłam fartuch lekarski i zaprosiłam pierwszego pacjenta, a potem jeszcze kilku innych. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, ostatni chory opuścił moje skromne progi. Uznałam dyżur za skończony i odetchnęłam z ulgą. Przetarłam zmęczone powieki, zdjęłam biały kitel i powiesiłam go na oparciu fotela. Powoli obeszłam biurko, kierując się do drzwi. Impreza, którą zaplanował Naruto, była naprawdę świetnym pomysłem. Wszyscy potrzebowali choć na chwilę oderwać się od powojennej rzeczywistości. Ja tego potrzebowałam.
Opuściłam gabinet i skierowałam się do wyjścia. Szpitalne korytarze opustoszały. Pojedynczy pacjenci przemykali od sali do sali, a personel dopiero przygotowywał się do wieczornego obchodu. Nieprzyjemny zapach środków dezynfekujących i myjących drażnił moje drogi oddechowe.
— Wychodzę — poinformowałam recepcjonistkę, która popijała, prawdopodobnie nie pierwszą tego dnia, kawę.
— Przyjdziesz jutro, Ino?
Mogłam odmówić. Miałam do tego pewne prawo, jednak coś nie pozwalało mi tego uczynić. Honor? Obowiązek? Nie posiadałam czasu i chęci, aby się nad tym rozwodzić, dlatego moja odpowiedź padła szybko:
— Tak, przyjdę. — I wyszłam.
Ulice Konohy były martwe, smutne, żałośnie słabe i kruche. Pokrywał je kurz, odłamki gruzów oraz płaszcz żałoby. Z czasów dzieciństwa pamiętam wioskę jako miejsce pełne szczęścia, radości, słońca i nieustannej walki z swoimi słabościami. Kiedyś Konoha była dla mnie rajem na ziemi, teraz prezentowała się jak przedsionek piekła. Leżące w gruzach uliczki, rozwalone domy i sklepiki, powalone drzewa. W powietrzu unosił się duszący zapach śmierci oraz pył. Konoha czekała na wskrzeszenie.
Pokój, który wynajmowałam, znajdował się na jednym z ocalałych osiedli. Mieszkano było małe i skromnie urządzone, ale to mi w zupełności wystarczało. Miało trzy pokoje: sypialnie, łazienkę oraz kuchnie połączoną z salonem. Nie spędzałam w nim za dużo czasu. W nocy spałam, w dzień ciężko pracowałam.
— Wróciłam — szepnęłam do pustych czterech ścian, żałośnie smutnych i martwych – nie było w nich życia, ani wspomnień. — Nie jestem głodna — stwierdziłam po przejrzeniu zawartości lodówki.
W drodze do łazienki zrzuciłam z siebie ubrania i tylko przez chwilę w mojej głowie gościła myśl, co powiedzieliby o tym moi rodzice. Ale skoro ich nie było, nie musiałam się tym przejmować. Wskoczyłam pod prysznic, odkręciłam kurek i pozwoliłam sobie na chwilę wytchnienia, zapomnienia, relaksu. Ciepła woda przyjemnie łaskotała moje ciało.
Opatulona białym puchowym ręcznikiem wyszłam z łazienki po kilkunastu minutach. Poszłam do pokoju obok, do sypialni, aby przejrzeć zawartość mojej szafy, która, jak stwierdziłam po chwili, nie prezentowała się zadowalająco.
— Powinnam ubrać sukienkę? — Patrzyłam na fioletowy materiał zwisający z wieszaka i zastanawiałam się, czy będę w nim dobrze wyglądać. W końcu, wiedząc, że nie mam czasu na kobiece dylematy, ubrałam sukienkę. Przeglądając się w lustrze, stwierdziłam, że materiał jest w kolorze dojrzałych winogron. Musnęłam usta różowym błyszczykiem, włosy pozostawiłam rozpuszczone, tak by mogły kaskadami opadać na moje ramiona i plecy. — Ino, wyglądasz dobrze. Wyglądasz tak, jak oczekują, że będziesz wyglądać. — Uśmiechnęłam się, ale grymas, który ujrzałam w lustrze, nie przypominał uśmiechu.
Założyłam czarne szpilki. Poprawiając cieniutkie ramiączko sukienki, zauważyłam, że blizna na obojczyku wygląda tak samo jak rano. I zapewne będzie się tak prezentować aż do mojej śmierci. Porzuciłam chęć kontemplowania nad pamiątką po wojnie i wyszłam z mieszkania.
Impreza miała się odbyć w tej części miasta, którą znałam dość słabo. Przemierzając wymarłe uliczki Konohy, wsłuchiwałam się w stukanie szpilek i zastanawiałam, czy zmierzam w dobrym kierunku. Słońce powoli kładło się do snu, otulając Konohę swoimi złocistymi promieniami. W tym świetle wioska wyglądała obco i przez chwilę poczułam jakby to wszystko, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach, nie miało miejsca, a to była obca wioska, w której mieszkają obcy ludzie, a ja jestem tu na zwykłej misji. Jakże szkoda, że to nie było prawdą.
— Ino.
Odwróciłam się, słysząc jak ktoś wypowiada moje imię i stanęłam jak wryta.
— Kiba? — zapytałam niepewnie. Otworzyłam usta, by powiedzieć, coś więcej, ale z mojego gardła nie wydostał się żaden dźwięk. Stałam jak wmurowana, patrząc na Inuzukę.
Nie byłam do końca przekonana, czy przede mną stał Kiba, czy też jego brat bliźniak, cień, klon, ktokolwiek. Na pewno nie był to ten Kiba, którego wszyscy znaliśmy. Jego oczy miały odcień głębokiej czerni. Cienie, rzucane przez słońce, tańczyły na jego twarzy, dodając mu tajemniczości i powagi. Brązowe włosy targał wiatr, który pojawił się wraz z jego przybyciem. Na ustach błąkał się niepewny uśmiech. Wydawało mi się, że ta sytuacja jest jak wyjęta z horroru.
Wokół zapadła cisza, światło dnia przybrało nienaturalny blask i nie było nikogo – poza mną i nim.
Kiba stał w miejscu, przypatrując mi się. Jego spojrzenie było przenikliwe, namacalne, niemal czułam jak skanuje mnie wzrokiem – centymetr po centymetrze. Niestety, nie mogłam mu się odwdzięczyć tym samym, bo stałam jak słup, pozwalając mu wodzić wzrokiem po moim ciele, powoli i dokładnie. Czułam, że ta sytuacja jest dziwna, może odrobinę niebezpieczna. W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka.
— Kiba, Ino!
Buch.
Czar prysł.
Tenten i Rock Lee zmierzali w naszym kierunku żwawym krokiem. Dziewczyna pomachała na powitanie, uśmiechając się serdecznie. Rozpuściła kasztanowe włosy, które sięgały jej do ramion i założyła prostą czarną spódniczkę oraz kremową bluzkę na ramiączkach. Lee jak zawsze miał za sobie zielony kombinezon.
— Czemu tak stoicie? — Chłopak jako pierwszy zauważył, że coś jest nie tak, zmrużył swoje nienaturalnie grube, krzaczaste brwi i patrzył na nas. — Ino, wszystko w porządku? Wyglądasz blado.
Wszystkie spojrzenia powędrowały na mnie, a ja mogłam tylko szerzej otworzyć buzię. Nie miałam zielonego pojęcia jak wyjaśnić im to zdarzenie i czy – co ważniejsze – powinnam im o tym mówić.
— Ino? — Tenten również zaniepokoiła się moim stanem.
Mogłam więc tylko zastanawiać się dlaczego ich zdaniem wyglądam blado i… palą mnie płuca. Gdy uświadomiłam sobie, że od dłuższej chwili pominęłam tak ważną funkcję życiową jak oddychanie, miałam już tylko dwa wyjścia – zemdleć lub zacząć oddychać. Wybrałam to drugie.
— Przepraszam, to moja wina — powiedział Kiba najzwyczajniej w świecie, jakby to było oczywiste i nie wymagało dłuższego roztrząsania. — Chciałem się przywitać z Ino, ale pojawiłem się niespodziewanie. Z pewnością się przestraszyła.
Przestraszyłam się, pomyślałam, akceptując jego wersję wydarzeń. Nie miałam powodu, żeby nie zgodzić się na takie małe kłamstwo. Chociaż nie było w tym przekłamania faktów. Naprawdę się przestraszyłam. Ze strachu zapomniałam jak się oddycha.
< >
— Nareszcie jesteście! — wykrzyknął Naruto. Postanowiliśmy razem udać się na imprezę – ściślej rzecz ujmując, ja zaproponowałam takie rozwiązanie. — Zabawa już się zaczęła.
Miejscówka była wyborna. Drzewa, otaczające polanę, chroniły gości od ciekawskich spojrzeń i niepotrzebnych plotek. Innym mieszkańcom z pewnością nie spodobałoby się, że zabawiamy się w okresie żałoby. Nie jestem pewna, czy ten czas nie powinien dobiec końca. Od wielu tygodni wszyscy mieli świadomość, że wojna się skończyła, umarli nie ożyją i trzeba egzystować dalej. Właśnie, trzeba żyć dalej – jak dawniej.
— Ino! — Sakura podeszła do mnie z uśmiechem. — Ślicznie wyglądasz.
Podziękowałam za komplement. Przyglądałam się przez chwilę Haruno, dziewczyna postawiła na klasyczny wygląd – czerwone szpili, mała czarna i kilka złotych bransoletek, różowe włosy podpięła w niesfornego koka. Była kobieca i piękna, jak zawsze.
— Chodź do nas. — Złapała moją dłoń i pociągnęła w stronę dużego stołu, przy którym siedziały głównie dziewczyny.
Nie protestowałam, gdy wciągnęły mnie do swojego małego świata babskich plotek. W końcu dlatego tu jestem – by poczuć odrobinę codzienności, dawnego życie, wtopić się w rzeczywistość, którą kiedyś uwielbiałam.
Na środku polany stała drewniana chatka z tarasem, która prawdopodobnie służyła za magazyn dobrodziejstw. Od czasu do czasu Naruto i Sasuke wynosili z środka alkohol i przekąski. Oprócz trzech większych drewnianych stołów na trawie rozłożone zostały koce piknikowe. Był też grill, pilnowany przez cerbera Chojiego.
— Ino, a ty co myślisz?
Posłałam Hinacie pytające spojrzenie. Wyłączyłam się i przez dłuższą chwilę nie słuchałam wesołego szczebiotu koleżanek.
— Wybacz, zamyśliłam się. — Założyłam kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że mój uśmiech jest wiarygodnym uśmiechem.
— Pytałam, co myślisz o Kibie — powiedziała Hyuuga. Jej długie, granatowe włosy błyszczały w ostatnich promieniach słońca i kontrastowały z jasną cerą dziewczyny i białą sukienką.
— Właściwie to nic nie myślę — odparłam zgodnie z prawdą. Z Inuzuką spotykaliśmy się raczej z konieczności, czy to jakaś misja, czy wspólna impreza. Nie miałam okazji, ani potrzeby poznawać go bliżej. Fakt, miał w sobie coś, co przyciągało spojrzenia płci przeciwnej na ulicy, ale mnie nie pociągała jego natura drapieżnika.
— Nie uważasz, że stał się przystojniejszy? — wtrąciła Haruno, marszcząc zabawnie brwi nad szmaragdowymi oczami.
— A powinnam?
— Tak — odpowiedziały zgodnie dziewczyny i zaśmiały się wesoło.
Uśmiechnęłam się także, aby zachować odrobinę pozorów. Prawda malowała się mniej kolorowo - nie umiem wrócić do codzienności, a przyjście tutaj tylko mnie w tym utwierdziło. Źle się czułam w tym towarzystwie.
Przeprosiłam dziewczyny i odeszłam od stołu. Muzykę, do tej pory cichą i spokojną, zastąpiły szybsze kawałki. Ludzie poderwali się do tańca na środek polany, gdzie było miejsce przeznaczone na pląsy. Rosła tam bujna i zielona trawa, więc co niektóre dziewczyny zrzuciły niewygodne szpilki. Ja pragnęłam jak najszybciej zniknąć z tego miejsca.
Idąc na zabawę miałam nadzieję, że wśród znajomych twarzy uda mi się odnaleźć utracony spokój i pogodę ducha, ale nic z tego. Wciąż czułam się nieswojo, obco. Dusiłam się w ich towarzystwie, gubiłam rytm w plotkowaniu, zapomniałam jak się pije alkohol. Wojna mnie zniszczyła, a szanse na powrót do normalnego życia zmalały jeszcze bardziej. W mojej głowie już zawsze będą gościć obrazy umierających ludzi, poczucie bezradności i morze krwi.
— Ino, już idziesz? — Sakura złapała mnie w ostatniej chwili.
— Tak.
— Nie.
Podskoczyłam jak oparzona na dźwięk głosu Kiby. Pojawił się niespodziewanie obok Haruno, a jego twarz miała ten sam tajemniczy wyraz. Czarne tęczówki przepełnione były czymś nieznanym, tajemniczym, niebezpiecznym – osobliwą drapieżnością charakterystyczną właśnie dla Inuzuki.
— Pozwolisz Sakura, że porwę ją na dłuższą chwilę — powiedział miękkim głosem do Haruno, a mi wydawało się, że dziewczynie ugięły się kolana.
— Oczywiście. Miłej zabawy — zaświergotała i zniknęła w tłumie tańczących ludzi.
Jeśli kiedyś nienawidziłam Sakury, ponieważ byłam zazdrosna o Sasuke, to teraz nienawidziłam jej, bo zostawiła mnie na pastwę losu w uścisku niepewności. Wszystkie moje negatywne uczucia do niej były związane z mężczyznami. Chciałam wierzyć, że to przypadek.
Przygryzłam wargę. Kiba patrzył na mnie swoim magnetyzującym spojrzeniem i nie miałam pojęcia, co mam o tym sądzić. Wiedziałam jedno – grozi mi niebezpieczeństwo. Czerwona lampka w mojej głowie nigdy nie świeciła się bez powodu.
— Chodź. — Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w kierunku lasu.
— Czego ty ode mnie chcesz? — warknęłam. Próby wyrwania się z jego stalowego uścisku porzuciłam już na samym początku. Trzymał mnie mocno i pewnie.
— Chce ci tylko pomóc — szepnął odwrócony do mnie plecami, tak, że ledwo go usłyszałam.
Te słowa skruszyły jakąś część mnie, o której nie miałam pojęcia. Westchnęłam, poddając się jego woli, rezygnując chwilowo z walki. Byłam przerażona, zaniepokojona i zaciekawiona jednocześnie. Miałam dużo pytań bez odpowiedzi, ale nie odważyłam się ich zadać. Nawet ja czułam, że dzieje się coś wyjątkowego, niezwykłego.
Noc rozgościła się już na dobre na niebie. Gwiazdy lśniły najczystszym srebrem, a księżyc zmienił się w mleczny krążek sera. Drzewa, zmęczone długotrwałymi upałami, odżyły na chwilę i porozumiewały się pomiędzy sobą w pradawnym języku. Delikatny wiatr niósł ze sobą ciepło, zapach lata i lament żałobników, którzy jeszcze nie pogodzili się ze stratą bliskich osób.
Odetchnęłam głęboko, czując ulatujące ze mnie złe emocje, a przede wszystkim – frustracje.
Po kilku minutach wędrówki w ciszy, opuściliśmy las.
— Jeszcze kawałek — poinformował Inuzuka.
Bez protestów ruszyłam za nim, pocierając nadgarstek. Udało mi się wyswobodzić z jego uścisku, zapewnieniem, że nie zrobię żadnych głupot.
Ulica, którą szliśmy, oświetlana była przez stare latarnie. Nikłe światło z trudem wydostawało się za brudne, umazane kurzem i błotem szkło. Zauważyłam dwie ćmy tańczące przy jednej z lamp. Unosiły się, opadały, okręcały w magicznym tańcu, a potem zniknęły w mroku nocy.
— Biuro hokage? — zapytałam ze zdziwieniem, kiedy zatrzymaliśmy się na tyłach budynku. Była do okrągła, prawie jak beczka, budowla w kolorze czerwonym z drewnianymi dodatkami. Siedziba kage wznosiła się wysoko i górowała nad innymi domami i blokami w Konoha.
— Dasz radę wejść na górę? — Kiba wskazał głową na dach.
— Dam. — Zdjęłam szpilki i rzuciłam je na bok. Skinęłam na Inuzukę, ruszając. Skupiłam chakrę w stopach, tak jak uczyli nas w Akademii i wbiegłam po ścianie. Sprawiło mi to trochę kłopotu, gdyż miałam na sobie sukienkę i wypiłam wcześniej kilka czarek sake, ale lata praktyki pomogły mi skupić się i dotrzeć na szczyt. Rozpościerał się stamtąd cudowny widok na wioskę, która powinna już dawno spać pod kołderką z usianego gwiazdami nieba. Zauważyłam światła w niektórych mieszkaniach i domach, tłumy młodych ludzi przed lokalami cieszącymi się niekoniecznie dobrą opinią oraz podejrzane typy, kręcące się po słabo oświetlonych ulicach.
Szatyn bez większych kłopotów znalazł się na dachu. Podszedł do mnie powoli, miękkim, naturalnym krokiem. Stanął blisko mnie, za blisko. Prawie pisnęłam z przerażenia, gdy objął mnie ręką w tali i poprowadził do barierek otaczających dach. Tam uciekłam od niego na odległość dwóch kroków. Zadarłam głowę, by spojrzeć mu w oczy.
— Co ty wyprawiasz? — syknęłam, dokładnie wymawiając każde słowo.
— Przepraszam — odpowiedział, nie odwracając wzroku. — Wiem, że moje zachowanie może ci się wydać dziwne, ale naprawdę chcę ci pomóc. Jeśli pozwolisz mi wyjaśnić…
— Poczekaj — przerwałam mu. Przetarłam oczy, próbując zetrzeć senność ciążącą na moich powiekach. — Usiądźmy gdzieś —zaproponowałam. Oparłam się plecami o jeden z kilku filarów, które były pomiędzy barierkami i wystawały z dachu w górę. Nogi podciągnęłam pod brodę, oplotłam je ramionami. Kiba usiadł obok mnie, ale zachował odpowiedni dystans.
— Wyjaśnisz mi to wszystko? — zapytałam.
Chłopak potarł skronie i spojrzał na rozgwieżdżone niebo.
— Naruto zostanie hokage prędzej czy później. Nie ma co do tego wątpliwości — zaczął opowiadać. — On też zdaje sobie z tego sprawę. — Spojrzał na mnie. — Ta wojna zebrała ogromne żniwo. Jej piętno odcisnęło się na zawsze nie tylko na cywilach, ale także na niektórych shinobi. Jesteś jedną z nich, Ino. Ja i Naruto również nie możemy powrócić do normalności.
— Dlatego postanowiliśmy założyć organizację zupełnie niezależną, która będzie chronić wszystkie wioski. Coś na wzór Akatsuki i ANBU. Organizację, w której skład będą wchodziły najlepsze osoby z każdego klanu.
Podniosłam głowę i spojrzałam na Naruto, który wyszedł z cienia. Już jakiś czas temu wyczułam jego obecność, gdyż posiadał ogromne ilości chakry. Światło księżyca w pełni padło na jego sylwetkę, oświetlając dobrze zbudowane barki, na których opinał się biały t-shirt i wysmukłe łydki. Blondyn miał poważną minę, w błękitnych oczach nie dostrzegłam wesołych iskierek, a co najdziwniejsze, nie uśmiechał się.
Uzumaki to ten typ człowieka, których chodzi z bananem na twarzy dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem dni w tygodniu.
— O czym wy mówicie? — zapytałam, ignorując czerwoną lampkę. Nie wiem, dlaczego to robiłam, dlaczego nie uciekłam. Gdyby to wszystko miało miejsce przed wojną, z pewnością starałabym się uniknąć niebezpieczeństwa, by żyć, by pomagać innym, by zostać kimś.
Czy naprawdę trzeba być kimś? Można żyć, będąc nikim? To odwieczny dylemat z jakim walczyłam.
— Chcemy, żebyś nam pomogła stworzyć taką organizację — powiedział Naruto poważnie.
Wstałam z ziemi, otrzepałam tyłek z ziarenek kurzu i spojrzałam mu prosto w oczy. Nigdy nie widziałam w nich takiego skupienia, pewności siebie oraz determinacji. Pytania w mojej głowie pomnożyły się dwukrotnie wraz z jego pojawieniem się.
— Potrzebujemy twoich umiejętności, Ino. — Kiba pojawił się pomiędzy mną i Uzumakim. — Pomóż nam. Cierpisz tak samo jak my. Nie umiesz wrócić do normalności, nie umiesz żyć jak kiedyś i nigdy nie będziesz żyć jak dawniej. To piętno wojny, Ino.
< >
Kiba, mówiąc, że nigdy nie będę żyć tak jak dawniej, miał rację, miał cholerną racje. Codziennie rano otwieram oczy i pierwsza myśl, która nawiedza mój na wpółprzytomny umysł to jego słowa. Powtarzam je jak mantrę, są moim chlebem powszednim. Te słowa przypominają mi, że życie jest okrutne, a my – ludzie – jesteśmy jak źdźbło trawy – wystarczy mocniejszy podmuch wiatru, by nas doszczętnie zniszczyć.
Po powrocie z cmentarza, wróciłam do mieszkania, które wynajmuję od czasu zakończenia wojny. Nadal jest małe i skromnie urządzone, i o ile kiedyś mi to nie przeszkadzało, to teraz coraz częściej zastanawiam się nad zmianą otoczenia. Tylko nie mam na to siły. Na nic nie mam siły. Coraz trudniej wyjść mi na miasto, gdzie spotykam się z pełnymi politowania spojrzeniami i współczującym kręceniem głowy. Coraz trudniej mi tu żyć. W tym syfie.
Cywile myślą, że wiedzą, czym jest cierpienie. Gówno wiedzą. Oni nie walczą, nie oddają swojego życia za innych, oni nie giną na banalnie prostych misjach, ratując życie jakiegoś dzieciaka, który nie umie posługiwać się kunaiem. Nie wiedzą, czym jest bycie shinobi. A nawet jeśli mają jakieś poczucie obowiązku wobec wioski, kończy się ono w momencie nadciągającego niebezpieczeństwa, gdy jako pierwsi biegną do schronu, gdy krzyczą i błagają o ratunek, gdy dziękują poległym za ich poświęcenie.
Podciągam nogi pod brodę i oplatam kolana ramionami. Trzęsę się z zimna, bólu, tęsknoty. Trzęsę się, bo jestem rozbita.
— Dlaczego mnie od siebie uzależniłeś, Kiba? Czy w ten sposób chciałeś mnie zmusić do poparcia waszego szalonego pomysłu? — szepczę, wpatrując się w jego zdjęcie, które stoi na stoliku naprzeciwko kanapy. Uśmiecha się, i choć chciałabym w tym uśmiechu widzieć kpinę, dostrzegam tylko szczerą radość.
< >
— Co robisz? — zapytałam z odrobinę zadziornym uśmiechem na twarzy. Czułam alkohol buzujący w żyłach. Procenty otumaniały mój umysł i sprawiały, że poruszałam się wolniej, mniej zgrabnie. Nogi plątały mi się w tańcu, chociaż miałam coraz mniej pewności, czy to coś nadal było tańcem.
— Nic. — Kiba najwyraźniej uznał, iż może przekroczyć granicę prywatności bez pytania. Bawił się kosmykiem moich włosów, obracał go w palcach, wąchał i zakładał za ucho, muskając przy tym kciukiem opuszek małżowiny. Robiąc to wszystko, uśmiechał się szelmowsko, a zarazem tajemniczo i pociągająco.
Od kilku imprez nasza relacja uległa względnemu ociepleniu, jednak to nie dawało mu podstaw do wkraczania w mój mały świat. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby zaprzestał swoich uwodzicielskich sztuczek – przypadkowego muskania dłoni, maltretowania moich oczu swoim uśmiechem, zabawy kosmykami włosów. Uważałam te zagrania ze strony mężczyzn za dziecinne, ale w jego wykonaniu nabierały innego znaczenia.
On cały był inny.
Dojrzalszy od reszty i bardziej tajemniczy. Nie mogłam wierzyć do końca w żadne jego słowo, ani gest, bo czerwona lampka w mojej głowie świeciła się dzień i noc. Mój kobiecy zmysł podpowiadał mi, że Inuzuka powoli, stopniowo i bardzo skutecznie mnie w sobie rozkochuje. Czułam, iż powoli tracę przy nim zmysły, pragnę jego dotyku, obecności. Nie wiedziałam tylko, czy tańcząc z nim na leśnej polance do jakiejś ballady, byłam zakochana czy upojona alkoholem, przez co nie mogłam poprawnie odczytać jego zachowania i swoich myśli.
— Zgódź się — szepnął mi do ucha. Jego ciepły oddech połaskotał moją szyję, aż poczułam ciarki wzdłuż kręgosłupa i przyjemny uścisk w podbrzuszu.
— O czym ty mówisz? — Błyskawicznie wytrzeźwiałam. Oderwałam się od niego na pewną odległość, rezygnując z bezpiecznej podpory jaką stanowiło jego ciało. Najmniejszy nieplanowany ruch i runę na ziemie jak kłoda, nietrzeźwa, pogubiona, połamana, ale coraz bardziej świadoma sytuacji.
— Dobrze wiesz.
— Nie — odpowiedziałam odrobinę za szybko.
Zaśmiał się cicho i zbliżył do mnie. Kiba był namacalny, prawdziwy, a jednocześnie, mimo jego chwilowej bliskości, czułam jak bardzo odległy i zamknięty jest jego umysł. Nie pozwalał mi wślizgnąć się do swojej głowy, nie pozwalał odkryć swoich myśli. Trzymał mnie w klatce niepewności i zaciekawienia.
Ostatnie dźwięki ballady wybrzmiały, a nastrój prysł.
Mimo stanu odurzenia w mojej głowie zaczęło się przejaśniać. Przypomniałam sobie, co wydarzyło się kilka tygodni temu i jak moja odpowiedź, zupełnie nieuzasadniona, może bezmyślna, zadziałała na Naruto i Kibę.
— Chodźmy usiąść. — Inuzuka złapał mnie za rękę i poprowadził w zaciszne miejsce, gdzie usiedliśmy na trawie.
Oparłam głowę o konar starego drzewa, licząc, że udzieli mi się jego wiekowa mądrość. Byłam coraz mniej pewna, czy dobrze postępuje. Ich pomysł wydawał się szalony, lecz patrząc z perspektywy czasu – to mogło być rozwiązanie wielu problemów.
Ale wprowadzenie tej idei w życie było nielegalne, niebezpieczne i nie miałam pewności, czy wypali. Zgadza się – stchórzyłam.
— Ino — szepnął Inuzuka.
— Nie zmienię zdania. — Odważyłam się spojrzeć mu w oczy. — Nie jestem jedynym shinobi z klanu Yamanaka — dodałam.
— Ale jesteś najlepszym — odpowiedział niemal natychmiast.
Zarumieniłam się lekko na te słowa.
Siedzieliśmy w ciszy pod starym drzewem, mając nad głowami rozgwieżdżone nocne niebo i dużo poplątanych myśli w głowie. Chwila oddechu, odpoczynek od brutalnej rzeczywistości. Zastanawiałam się, czy właśnie to chciał osiągnąć Uzumaki, organizując kolejne imprezy. Choć bardzo możliwe, że podczas tych zabaw werbował nowe osoby i wtajemniczał je w swoje plany. Najlepsze osoby z każdego klanu – tak powiedział. Ciekawiło mnie kim one są, ale skoro odrzuciłam ofertę dołączenia do nich, nie było możliwości, by się tego dowiedzieć.
Nurtowało mnie jaki udział w tym wszystkim miał Inuzuka, bo oprócz dziwnej relacji z Naruto, zastanawiała mnie również jego relacja ze mną. Możliwości było wiele, pytań w mojej głowie także.
— Kiba, dlaczego ze mną jesteś? — zapytałam. Starałam się, żeby mój głos zabrzmiał poważnie, lecz wydawało mi się, że to krótkie pytanie wybrzmiało jak oskarzenie. — Pozwól mi dokończyć — dodałam szybko, widząc kątem oka, że otwiera buzię. — Nie zmienię swojej decyzji odnośnie organizacji. Jeśli Naruto poprosił cię, abyś wpłynął na mnie, a ty tylko zabawiasz się moimi uczuciami — za późno zorientowałam się, że nie powinnam używać tego słowa — to… przestań, proszę.
Inuzuka prychnął pod nosem, chwytając moją rękę. Bawił się chwilę moimi palcami, a potem splótł nasze dłonie w uścisku. Przysunął się bliżej, nasze nosy prawie się stykały.
— Naprawdę myślałaś, że to wszystko robię ze względu na Naruto? — zapytał, tak po prostu, głosem jakby wypranym z emocji, a jednak zawierającym nutę zawodu i rozczarowania.
— A ty co byś myślał na moim miejscu?
— Że to miłość. Odrobinę chora i niepoprawna, ale miłość.
< >
Wiele razy zadawałam mu to samo pytanie i dostawałam identyczną odpowiedź. Myślę, że miał rację. Ludzie dwa miesiące temu, miesiąc temu, dziś oraz jutro nie zmienią się, nie zapomną, nie przestaną rozpaczać, lamentować, płakać. Będą roztrząsać i rozpamiętywać stratę bliskich, będą trwać w amoku żałoby, nie dopuszczając do siebie myśli o zmianie, o innej codzienności.
Ci ludzie – głównie cywile – nie akceptują miłości. Widzę to prawie każdego dnia, zaglądając w umysły nielicznych przechodniów, którzy nie patrzą na mnie z współczuciem wypisanym na twarzy. Oni się boją, że obdarzą kogoś uczuciem, a potem go stracą.
Jak ja.
Powinnam ich rozumieć i popierać, ale miłość była, jest i będzie wśród nas. To jest uczucie, które napędza świat. Madara chciał stworzyć lepszą rzeczywistość, bo kierowała nim chora miłość, bardzo chora. Teraz to widzę.
Z jednej strony nie chcę być jak mieszkańcy Konohy – żałośni, słabi, zrozpaczeni, lecz z drugiej, nie posiadam w sobie wystarczająco dużo siły, by podnieść się po upadku, by – co najważniejsze – zaakceptować śmierć Kiby.
Ktoś dobija się do drzwi mieszkania, zapewne Naruto. Nie mam ochoty go widzieć, ani słuchać jego wyjaśnień. On za chwilę zrezygnuje, odpuści sobie i wróci jutro, o tej samej porze, z tą samą nadzieją, że otworzę. Uzumaki czuje się winny. Widziałam to w jego oczach podczas pogrzebu i nie wyprowadziłam go z tego błędu; tylko dlatego, że muszę kogoś obwiniać o tę śmierć, żeby poczuć minimalną ulgę.
Głowa zaczyna mnie boleć od natłoku myśli. Zwijam się na kanapie w kłębek i zapewne wyglądam teraz jak mała, pogubiona dziewczynka.
— Jutro wstanę i pójdę do szpitala. Jutro zaakceptuję, że cię nie ma. Jutro postaram się pozbierać. Jutro zrobię coś z sobą. Jutro… — szepczę wpatrzona z zdjęcie Kiby. Moje wnętrzności zimną ręką ściska strach i obawiam się, że jutro nigdy nie nadejdzie.
< >
Sypialnia Kiby, chociaż mała, posiadała wszystko, co było do szczęścia potrzebne – łóżko, dwie butelki sake, paczkę papierosów i Kibę. Mając taki luksus na wyciągnięcie ręki, byłam w stanie znieść zielone ściany obklejone plakatami rockowych zespołów, pół-nagich dziewczyn i rysunkami z dzieciństwa, szafę, z której wylewały się ubrania oraz pudełka po jedzeniu na wynos, spoczywające obok kosza.
Leżąc na torsie śpiącego chłopaka, czułam się jakbym odnalazła utraconą cząstkę siebie. Nie wiedziałam, czy to, że wylądowaliśmy poprzedniego wieczoru w jego łóżku, stało się za sprawą alkoholu, odczuwanego od dawna wzajemnego pożądania, czy odrobinę chorej miłości, o której Inuzuka często mówił. Wiedziałam natomiast dwie rzeczy. Po pierwsze, czerwona lampka w mojej głowie nie przestała się świecić, po drugie, dzięki Inuzuce odnalazłam odpowiedź na nurtujące mnie od wieków pytanie i był to wystarczający powód, by ignorować krwiste światełko.
— Czy naprawdę trzeba być kimś? Można żyć, będąc nikim? — zapytałam go wczoraj, będąc jeszcze względnie trzeźwa. Zakrapiane imprezy powoli stawały się codziennością.
— Można. Każde istnienie ma jakiś sens i zostało powołane w określonym celu. Gdybyśmy wszyscy byli kimś, to kto byłby nikim? — odpowiedział, a potem uśmiechnął się, pocałował mnie w nos i poczęstował papierosem. — Jest jeszcze coś, co musisz wiedzieć. W obliczu śmierci wszyscy jesteśmy równi. Nie ważne, czy jesteś kimś, czy nikim – umierasz. Musisz to zaakceptować.
— Mam zaakceptować śmierć? — dopytywałam, wpatrując się w niezgrabne obłoczki dymu nikotynowego, które wydostały się z moich ust.
— Tak.
Spojrzałam na twarz Kiby; naturalnie regularne brwi, zgrabny nos, jasna i delikatna cera ukraszona znikomą ilością zmarszczek. Był piękny, naprawdę piękny. I w przeciwieństwie do innych kobiet mnie nie pociągała jego wygląd zewnętrzny, ale wewnętrzny. Miał w sobie coś tajemniczego, a jednocześnie był otwarty, pogodny, troskliwy i kochany.
Nie wiem, czy łączyła nas miłość, nie wiem, mimo jego zapewnień, po prostu – nie wiem. Możliwe, że było to obustronne zapotrzebowanie na normalność, odrobinę szaleństwa, dobry sex oraz namacalną bliskość drugiej osoby. Zamieszał mi w głowie tak, że nie mogłam uporządkować swoich myśli.
— Kiedy się obudziłaś? — zapytał, mrużąc oczy.
— Przed chwilą — odpowiedziałam, tak po prostu.
Inuzuka uniósł się na łokciu, przez co zsunęłam się z jego torsu i opadłam na łóżko. Pochylił się nade mną, a ja uciekłam wzrokiem w stronę okna znajdującego się po lewej stronie. To okno odgrywało kluczową rolę, było bowiem zasłonięte przez grubą, ciężką, szarą zasłonę, która nie przepuszczała promieni słonecznych, a co dopiero ciekawskich spojrzeń sąsiadek z piętra naprzeciwko. Upewniwszy się, że wszystko w porządku oplotłam ramionami jego szyję i przyciągnęłam go do siebie, by pocałować, długo i namiętnie. Jego usta smakowały zwyczajnie, pospolicie, ale miały w sobie niezwykłą delikatność, figlarność, psotność.
Byłam szczęśliwa.
Dzień dobry?
Komu dobry, temu dobry. XD
Miałam tak dużo do powiedzenia, a jak przyszło co do czego, to nie wiem, co napisać.
Hm, na pomysł tego one-shota wpadłam jeszcze w roku szkolnym, podczas pisania sprawdzianu z opowiadania. Miałam jednak niedosyt, gdyż dwie strony A4 nie pozwoliły mi w pełni rozwinąć skrzydeł. Z tego tworu jestem umiarkowanie zadowolona. XD
Zaakceptować śmierć to jednopartówka dedykowana Hoshi Akairo. Z bliżej mi nieznanych powodów poczułam chęć, by Ci zadedykować tą pracę.
Taaak, napisałam, że odchodzę, ale to nie do końca tak, jak myślicie. Wszystkiego możecie się dowiedzieć tutaj.
Dodam jeszcze, że 25 lipca Zapomniane Istnienia obchodzą roczek, a ja świętuje trzy lata blogowania. Impreza odbywa się dzień wcześniej ze względu na mój wyjazd do Krakowa. :)
Tym oto sposobem (jeśli ktoś dotrwał do końca) ostatnia publikowana praca mojego autorstwa, przechodzi do historii.
Papatki! Do zobaczenia (kiedyś)! :3
Tak jak mówiłam, zabieram się za nadrabianie zaległości na blogach. To, jaki ogromny progres zrobiłaś przez te 2 lata, od kiedy mniej więcej trafiłam na Twoje blogi, zaskakuje mnie. Aż mi przykro, że Czarny Kot został zawieszony.
OdpowiedzUsuńPierwszą częścią złamałaś mi serce i już miałam napisać komentarz, że Cię ukatrupię. Dowiedzieć się po kilku zdaniach, że Kiba nie żyje to jak dostać laczkiem w łeb. Dosłownie. Zabolało.
Kiba to jedna z moich ulubionych postaci i choć raczej nie łączę go w parę z Ino, nie pogardzę ich paringiem. EJEJEJE A TY JESTEŚ PEŁNOLETNIA? A skąd Ty tak dobrze znasz działanie alkoholu, hee?
"— Czy naprawdę trzeba być kimś? Można żyć, będąc nikim? — zapytałam go wczoraj, będąc jeszcze względnie trzeźwa. Zakrapiane imprezy powoli stawały się codziennością.
— Można. Każde istnienie ma jakiś sens i zostało powołane w określonym celu. Gdybyśmy wszyscy byli kimś, to kto byłby nikim? — odpowiedział, a potem uśmiechnął się, pocałował mnie w nos i poczęstował papierosem. — Jest jeszcze coś, co musisz wiedzieć. W obliczu śmierci wszyscy jesteśmy równi. Nie ważne, czy jesteś kimś, czy nikim – umierasz. Musisz to zaakceptować."
^ ^ ^
Tym fragmentem wygrałaś moje życie. Zakochałam się w nim i dodałabym go do mojej podręcznej listy ulubionych cytatów (ale takowej nie posiadam XD).
Mam nadzieję, że mimo zawieszenia swojej działalności na blogach, postanowisz się zrehabilitować i uraczysz jeszcze swoich czytelników jakąś zacną partówką. Szkoda by było, jakbyś po tym, kiedy zrobiłaś tak ogromny postęp w pisaniu, nagle się wycofała i zrezygnowała z opowiadań.
Nasze dusze krwawiłyby.
Dobra, kończę, bo zaraz znów usłyszę, że jestem pijana. XD Człowiek wyjdzie z depresji i od razu oszczerstwa.
Bajos muczaczos! <3
Progres progresem, ale ostatnio się cofam w rozwoju twórczym, więc nie wiem, co zrobić z Czarnym Kotem. Nie chce zepsuć tego opowiadania. ;-;
UsuńNO I CO, ŻE NIEPEŁNOLETNIA JESTEM? XD Po prostu zadaje się z pijakami.
Dziwne, że spodobał Ci się ten fragment. Wydaje mi się taki oczywisty i banalny. ;-;
Myślę o powrocie, ale chyba potrzebuję bodźca do działania. Muszę to przedyskutować z Panią polonistką, po tym jak już odważę się jej pokazać moje teksty. Ech.
Buziaczki! <3
Ps. Niedługo wbijam do Ciebie nadrabiać zaległości. Szykuj się. xD
Z KAŻDĄ KOLEJNĄ JEDNOPARTÓWKĄ ZMIENIAM ZDANIE DOTYCZĄCE, KTÓRA JEST NAJLEPSZA
OdpowiedzUsuńTA JEST. Pochłonęła mnie. Wciągnęła i nie chce wypuścić. Historia tak smutna i delikatna a zarazem bardzo konkretna. Miałam aż łzy w oczach. To było takie... to potrafiło... nie mam słów.
Po prostu złapało mnie za serce i nie chce puścić.
Stres pourazowy jest dość ciężką i chamską rzeczą.
Chciałabym napisać coś więcej, ale nie potrafię. Jestem pod tak ogromnym wrażeniem.
Bardzo miło spędziłam czas na czytaniu Twoich OS.
Żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej.
Pozdrawiam serdecznie
Zostawiam tylko jedno słowo: CUDOWNE!
OdpowiedzUsuń