niedziela, 24 marca 2019

[11c] Punkt widzenia 2

Rozdział drugi

“But I don't know what to call it
When I know I don't care anymore
Itazurani sugisatteta kinou
(...)
Cry out
Oh I'm burning out
Can't you hear the sound
(Voices all around)
(Cuz we're going down)”


Przyłapany na gorącym uczynku.
— Ale z ciebie pantoflarz, Uchiha.
Chłopak odwrócił głowę i zarumienił się jak dojrzały pomidor. Przyglądałam mu się z rozbawieniem, gdy przez chwilę próbował wydusić z siebie jakiekolwiek słowo. W końcu westchnął ze zrezygnowaniem, zgarbił się i wrócił do czytania plakietek z nazwami i cenami podpasek.
— Może pomóc? — zapytałam, zrównując się z nim. — Głupie pytanie. Przecież i tak mnie nie poprosisz.
Sasuke odwrócił wzrok wyraźnie niezadowolony, że wpadłam na niego i przyłapałam  na ratowaniu tyłka jego dziewczynie. Ale nie tylko on czuł się z tym faktem źle. Zwykle w takich sytuacjach Sakura najpierw dzwoniła do mnie. Nieważne, czy był środek nocy, czy przerwa obiadowa, biegłam do najbliższego sklepu. Nigdy też nie miałam jej za złe tego, że była wiecznie nieprzygotowana na sytuację. Też bym była, gdybym miała nieregularną miesiączkę.
Z trudem uniosłam rękę i wrzuciłam do pustego koszyka dwie paczki podpasek na dzień i jedną na noc. Szturchnęłam Sasuke, który wciąż kontemplował swoje nowe adidasy.
— Rusz się, papciu — powiedziałam.
Skierowaliśmy się w stronę działu ze słodyczami. Dochodziła dwudziesta druga i market był już prawie pusty. Jeden z pracowników tańcował z mopem pomiędzy półkami. Inny informował nielicznych klientów, że niebawem sklep zostanie zamknięty. My też musieliśmy się pośpieszyć.
Zassałam policzki, zastanawiając się, co wybrać. Wszystkie słodkości wyglądały kusząco. Gorzka czekolada z karmelem, mleczna z bakaliami, biała z bąbelkami, kruche wafelki z kremem, babeczki z dżemem, kwaśne żelki, cukierki z nadzieniem...
— Ino.
— Chwila — prychnęłam na niego niczym rozjuszona kotka. Po krótkim namyśle wybrałam czekoladę truskawkową i paczkę biszkoptów. — Dziwne, że nie wiesz, co lubi twoja dziewczyna w te dni.
— Wiem — burknął, kierując się w stronę kasy. W milczeniu wyłożył zakupy na ladę, za którą stała młoda kasjerka, prawdopodobnie studentka. Miała krótkie, brązowe włosy i próbowała robić maślane oczy do Sasuke. Bardzo ładne, orzechowe, oczy.
Uśmiechnęłam się, widząc to. Złapałam paczkę gum miętowych, które leżały tuż pod ręką i podeszłam do Uchihy.
— Kochanie, jeszcze to — powiedziałam, uczepiając się na jego ramieniu. — Proooszę.
— Oczywiście, skarbie.
Jedyną osobą, która nie usłyszała jadu w jego głosie, była kasjerka. Niemal natychmiast spochmurniała, szybko zapakowała zakupy do reklamówki i przyjęła zapłatę. Chwilę później ramię w ramię opuściliśmy supermarket. Ale gdy tylko drzwi się zasunęły, odskoczyłam od chłopaka.
— Ugh, nigdy więcej.
— Przykro mi, że nie jestem Saiem.
— Słucham? — Popatrzyłam zaskoczona na chłopaka. Znaczenie jego słów dotarło do mnie chwilę później. Wstrzymałam oddech. W głowie miałam tylko jedną myśl: skąd o nas wie? Zacisnęłam pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę.
— Uspokój się, Ino — wymamrotał. — Wyglądasz jak duch. — Uchiha położył dłoń na moim ramieniu, ściskając je. — Jeśli zemdlejesz, przysięgam, że zostawię cię tu na pastwę losu.
Podniosłam na niego przestraszone spojrzenie, ale było zbyt ciemno, bym mogła wyraźnie zobaczyć wyraz jego twarzy.
— S-skąd wiesz?
— Dwa dodać dwa to cztery — odpowiedział. Skinął głową w kierunku, z którego przyszłam. Przyjęłam jego propozycję, bo nie czułam się na siłach, by wracać sama. Czułam jak ziemia osuwała mi się spod nóg. Moja bezpieczna przystań zniknęła w ułamku sekundy. Znów dryfowałam pośród bezkresnego oceanu. — Dziadek Saia to znajomy ojca z wojska. — Sasuke odezwał się po chwili niezręcznej ciszy. — Czasami do nas przychodzi. Ostatnio chwalił się, że jego wnuk znalazł w końcu dziewczynę. Długowłosą blondynkę o niebieskich oczach.
— Oh — wymsknęło się spomiędzy moich warg.
Zatrzymaliśmy się przed przejściem dla pieszych. Czerwone światło o kształcie niby człowieczka mignęło trzy razy i pojawił się zielony ludzik.
— Wyluzuj — powiedział Uchiha, wchodząc na pasy. — Gadałem z Saiem. Powiedział mi, że to wasza wielka tajemnica, a ja nie mam żadnego interesu w ujawnieniu jej. Chociaż… — Zmarszczył brwi, by po chwili namysłu dodać: — Chyba nigdy nie podziękowałem ci za tamtego kopniaka pomiędzy żebra.
— Przecież na niego zasłużyłeś! — zaprotestowałam.
Chłopak wydał bliżej nieokreślony dźwięk, wzruszając ramionami.
Wciąż było mi słabo, ale mroźne powietrze listopadowej nocy orzeźwiało zamglone zmysły. Brałam głębokie i długie oddechy. Próbowałam się uspokoić, posklejać rozsypane kawałeczki w... cokolwiek.  
— Ino.
Zatrzymałam się, chociaż nie miałam pewności, czy Sasuke wypowiedział moje imię, czy był to tylko szept w koronach drzew. Zerknęłam na niego i wtedy się zreflektowałam. Znajdowaliśmy się przed kwiaciarnią.
— Dzięki — mruknęłam pod nosem.
— Ino — powtórzył moje imię.
— Czego chcesz? Przecież ci podziękowałam. — Wyciągnęłam z kieszeni kurtki pęk kluczy do domu i próbowałam odnaleźć właściwy.
— Co się dzieje? — zapytał Uchiha, nawiązując po raz pierwszy tego wieczoru kontakt wzrokowy. Było ciemno, ale mimo to czułam jak bezczelnie dobiera się do mojego wnętrza, przekopuje przez warstwy skóry i mięśni, głębiej i głębiej. Zupełnie jakby widział wszystko, co we mnie siedzi. Nawet to, czego sama nie mogłam dostrzec.
Klucze wysunęły się z dłoni i upadły z brzdękiem na bruk. Zimna macka strachu zacisnęła się wokół mojej tali. Powoli pełzła w górę. Owijała się dookoła żeber, mostka, klatki piersiowej. Wślizgnęła się na obojczyki…
— O co ci chodzi? — wychrypiałam, nim otuliła moją szyję i zaczęła się zacieśniać.
— Widzę, że dzieje się coś złego. Nie jestem ślepy — powiedział. — Sakura też nie. Martwi się o ciebie — mówił, wciąż patrząc w moją duszę. — Przestań udawać i kłamać. Powiedz prawdę, zanim będzie za późno.
Z trudem złapałam haust powietrza. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i upadłam na kolana. Kilka łez uciekło spod powiek, ale kiedy Sasuke kucnął obok i przycisnął mnie mocno do siebie, straciłam kontrolę. Zaczęłam głośno szlochać. Echo mojej rozpaczy rozbiegło się po okolicy i zbudziło śpiące psy. Zaczęły zawodzić do księżyca w akompaniamencie moich jęków.
— Daj sobie pomóc — wyszeptał Sasuke, wzmacniając uścisk.
Przycisnęłam czoło do jego ramienia, gdy wstrząsnęła mną kolejna fala szlochu. Bolało jak jasna cholera. Dusiłam się w sobie. Czułam każdy najmniejszy mięsień, który ciążył mojej duszy. Chciałam się wyrwać. Porzucić tę bezużyteczną kupę mięsa i ulecieć wraz z wiatrem. Chciałam nie istnieć.

Kiedy zasmarkana i zziębnięta weszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi na klucz, dotarło do mnie, co miało przed chwilą miejsce. Nie kłopotałam się zapalaniem światła. Roztrzęsiona osunęłam się pośród ciemności na podłogę. Ogarnął mnie potworny wstyd. Rumieńce paliły moje policzki. Rozpadłam się na kawałeczki przed Sasuke Uchihą. Ja, Ino Yamanaka, wypłakiwałam oczy na jego ramieniu.
Z trudem doczołgałam się do łóżka i wdrapałam na nie. Odszukałam telefon leżący na poduszce. Ostry strumień światła błysnął w moje spuchnięte oczy. Zmrużyłam powieki, próbując odczytać cokolwiek z paska powiadomień. W końcu kreski ułożyły się w sensowny ciąg liter: 3 nieodebrane połączenia od: Sakura, 11 nowych wiadomości od: Sakura.

< >

Upchnąłem niedbale książki do plecaka i zarzuciłem go na ramię. Opuściłem klasę, kierując się do szatni. Szarość pochłaniała szkolne korytarze. Ostatnie jasne kolory drgały w powietrzu. Cienie wydłużyły się i leżały pokotem na podłogach i ścianach. Światło jarzeniówek odbijało się trupim blaskiem od brudnych, marmurowych schodów. Kilka osób z klasy przebiegło obok mnie, rzucając szybkie cześć. Skinąłem im nieznacznie głową w odpowiedzi.
Kiedy wszedłem do szatni była już prawie pusta. Prawie. Sasuke stał obok mojej szafki, zerkając nerwowo na zegarek. Wycignąłem dłoń i w milczeniu uścisnęliśmy sobie  ręce.
— No? — ponagliłem go.
— Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć. Spotkałem wczoraj wieczorem Ino — wymamrotał. — I coś się stało…
— Co? — zapytałem głośniej. — Konkrety, Uchiha.
— Wpadłem na nią w sklepie. Zrobiłem zakupy i odprowadziłem ją do domu, bo było już późno — mówił, unikając mojego spojrzenia. — Zapytałem, co się dzieje, no i wtedy zaczęła płakać.
Cholera.
Wyciągnąłem z szafki buty i kurtkę i ubrałem się szybko.
— Coś jeszcze? — dopytywałem. — Myśl. Cokolwiek. Jakiś drobiazg.
— Nie wiem, nie pamiętam. — Pokręcił głową.
— Dzięki — rzuciłem. Złapałem plecak i wybiegłem ze szkoły. Jej komórka od rana była wyłączona, ale mimo to podjąłem kolejną próbę kontaktu. Gdy tylko usłyszałem pocztę głosową, zakląłem siarczyście.
Mroźne powietrze drażniło moje drogi oddechowe. Wpadłem na pasy, przebiegając na drugą stronę ulicy. Ludzie, wracający z pracy do domu, patrzyli na mnie krzywo i kręcili głowami. Nie przywiązywałem do tego większej wagi. Tylko ona się dla mnie liczyła. Nie mogłem pozwolić, by stała jej się krzywda.
Przebiegłem ostatnie metry, dzielące mnie od domu Yamanaki i nagle się zatrzymałem. Na chodniku stało auto jej rodziców. Czerwona Toyota Yaris. Nie mogłem tak po prostu wpaść do środka. Potrzebowałem pretekstu. Myśl, myśl!
— Mogę w czymś pomóc? — Usłyszałem z tyłu głowy. Odwróciłem się, by zmierzyć się z wysokim, postawnym mężczyzną około pięćdziesiątki. Miał wyraźnie zarysowane kości policzkowe. Zmarszczył brwi, pod którymi skuliły się lazurowe tęczówki.
— Dzień dobry — przywitałem się najgrzeczniej jak potrafiłem. — Nazywam się Sai Shimura. Jestem kolegą Ino ze szkoły.
— I?
— Poprosiła mnie, abym pomógł jej w nadrobieniu zaległości z lekcji — odpowiedziałem równie uprzejmie.
Pan Yamanaka skinął głową i skierował się w stronę sklepu. Poszedłem za nim, starając się uspokoić oddech. Z lewej strony budynku znajdowało się osobne wejście do części mieszkalnej. Mężczyzna wysunął klucz w zamek.
— O ile pamiętam to Sakura zawsze przychodziła do Ino z lekcjami. — Spojrzał na mnie kątem oka.
— Tak, ale dziś nie mogła. Musiała pojechać do dziadków. — Cholera, nawet nie wiem, czy oni jeszcze żyją.
Na szczęście Pan Yamanaka nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Otworzył drzwi i pokierował mnie:
— Schodami do góry. Potem w prawo, pierwsze drzwi.
— Dziękuję. — Skinąłem głową, choć zaczynało mi się robić niedobrze od wymuszonych grzeczności. Tylko trwoniłem cenny czas.
— Hej, młody człowieku. — Nagle zacisnął wielką łapę na moim przedramieniu. Spojrzałem na niego z niepokojem.  — Nie myśl o żadnych nieprzyzwoitych rzeczach.
Omal nie parsknąłem śmiechem. W tej sytuacji były to ostatnie słowa, które spodziewałem się usłyszeć.
— Dobrze, proszę pana. — Poczekałem, aż usłyszę charakterystyczny klik towarzyszący zamykaniu drzwi i powoli zacząłem wspinać się po schodach. Nagle ogarnęły mnie wątpliwości. Co jeśli przerysowałem sytuację? Co jeśli Ino miała zwyczajnie gorszy dzień? Albo złapała zwyczajne przeziębienie?
Zatrzymałem się przed jej pokojem z ręką wyciągniętą ku klamce. Yamanaka nie chciała, żebym był jej oficjalnym chłopakiem. Nie chciała, żeby ktokolwiek o nas wiedział. To, co się między nami zdarzyło, miało pozostać między naszą dwójką. Na całą, cholernie długą i nieskończoną, wieczność.
Ostrożnie przekręciłem gałkę i wsunąłem się do środka. Pokój zawisł w złocistym półmroku. Przez pół-zasłonięte okno wpadł promień słońca. Drobinki pyłu drgały w jego ciepłym, promieniującym świetle. Wątłe ciało leżało na łóżku i unosiło się miarowo w górę i w dół, w górę i w dół, w górę i... Zsunąłem plecak z ramienia, podchodząc bliżej.
— Ino — szepnąłem cicho. Uklęknąłem obok łóżka na wysokości twarzy — bladej, kościstej, smutnej.
— Sai — odpowiedziała równie cicho. Podniosła opuchnięte powieki i spojrzała na mnie półprzytomnie. — Sai — powtórzyła. W jej lewym kąciku prawego oka zaszkliła się łezka. Z trudem wyciągnęła ramię w moim kierunku.
— Jestem tu. — Przyciągnąłem do siebie wątłe ciało, oplatając je ramionami. — Jestem. — Naprawdę byłem, bo czasoprzestrzeń skuliła się do rozmiaru naszych ciał. A może ciała? Nie wiedziałem, czy moja ręka zaczynała się u końca jej ręki czy była tylko jedną i tą samą ręką. Nasz oddech stał się jednym oddechem i w naszych ciałach uderzało tylko jedno, wspólne serce. Puk — puk — puk. Ten delikatny dotyk na moim policzku — to był jej oddech czy wiatr w otaczającej nas próżni? Usta otwierały się i zamykały i znów otwierały, ale jakby wciąż niepewne słów. Głowa wpadła w głowę, nos potknął się o nos, wargi splątały z wargami, ciała znów stały ciałami i byliśmy tylko ciałami.
A potem usta wydały na świat dźwięk:
— Nie wiem, kim jestem — szepnęła cicho. — Nie znam tej nowej siebie, tej, która wszystkiego się boi, płacze z byle powodu i jest tak żałosna, beznadziejna. Ja… Chciałabym zniknąć, Sai. Chciałabym być niewidzialna. Być mała, jak ziarnko piasku albo jeszcze mniejsza.
— Ino — wypowiedziałem drżącym głosem.
— Jestem zmęczona. Strachem. Smutkiem. Niespodziewaną euforią. Zmęczona tym wszystkim. — Oparła głowę na moim ramieniu. — Nie mam siły z sobą walczyć.
— Nie musisz. — Ująłem jej twarz dłońmi i zmusiłem, by spojrzała mi w oczy. — Nie walcz z sobą — powiedziałem powoli, kładąc nacisk na każde słowo. — Wiem, że jest ci teraz trudno, że zmagasz się z czymś strasznym i może nawet wydaje ci się, że to z góry przegrana walka, ale…
Yamanaka wyrwała się.
— Przestań — syknęła. — Przestań pieprzyć jak natchniony. Nie znasz mnie, a zachowujesz-
— A ty? Przed chwilą powiedziałaś, że też siebie nie znasz — wyrzuciłem jej. Po chwili jednak moja złość ustąpiła. Przyciągnąłem ją znów do siebie i mocno przytuliłem. — Nie musimy o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz. Ogarnij się, przebierz i pójdziemy gdzieś.

Gdzieś oznaczało miejsca, w których nie bywają nasi znajomi. Wróć, znajomi Ino. Ja nie miałem wielu przyjaciół — w szkole nie nawiązałem żadnej bliższej relacji, a ludzie z szkoły artystycznej zazwyczaj zaszywali się w swoich czterech ścianach. Kiedy więc wychodziłem z Ino na miasto, nie mieliśmy wielkiego wyboru. Albo szwędaliśmy się po opuszczonych budynkach i parkach, albo zaszywaliśmy w ulicznych budkach z jedzeniem.
— Nie jestem pewna — mruknęła, robiąc krok w tył.
— Ale ja jestem. — Złapałem ją pewnie za rękę i pociągnąłem do środka. Kręgielnia była przestronna i urządzona w modernistycznym stylu. Proste krzesła, zwykłe stoliki, neutralne kolory. Połowę lokalu zajmowały tory do gry, oblężone przez gimnazjalistów, drugą — zaaranżowaną na kawiarnię — grupka starszych pań.
— Tamto miejsce jest prawie niewidoczne — powiedziałem, wskazując stolik w rogu sali. — Zamówię coś do jedzenia i przyjdę. No, idź — dodałem. Upewniwszy się, że nie zamierza uciec, poszedłem do baru. Zamówiłem dużą kanapkę z kurczakiem, szarlotkę i dwa kubki herbaty.
Zająłem miejsce naprzeciwko Ino i w milczeniu przyglądałem się, jak wierciła się na krześle. Nie mogłem znaleźć w głowie żadnych słów, które byłby odpowiednie. Słów, których chciałaby słuchać. Chociaż w tej chwili wydawała się być zaabsorbowana innym problemem…
Zacisnąłem dłonie na kolanach. Oddychaj. Nie pozwól by niekonstruktywne myśli przejęły nad tobą kontrolę. Wdech. Skup się na pozytywach: jesteś z nią tutaj. Wydech. Będzie dobrze.
Kelnerka przyniosła zamówiony posiłek i życzyła smacznego.
— Zjedz coś — powiedziałem.
Ino sięgnęła po szarlotkę.
— Nie. — Popchnąłem talerz z kanapką w jej stronę. — Najpierw to.
Dlaczego to zaczęliśmy? Ponieważ chcieliśmy żyć. Jeszcze jeden dzień. Jeden moment. Oddech. Życie wyprowadzało się z naszych ciał. Dzień po dniu. Stawaliśmy się pustymi skorupami.
— O czym myślisz? — zapytała.
Nie byliśmy sobie przeznaczeni. Czasami samotni ludzie wpadają na siebie przypadkiem. Ciąg dalszy następuje za obopólną zgodą.  
— O nas — odpowiedziałem, patrząc jej w oczy.
O nas?
— O nas. O naszej dwójce. O tobie i mnie razem.
Ino utkwiła spojrzenie w kubku herbaty. Starała się ukryć swoje zakłopotanie.
— Sai — powiedziała po chwili. — Nas nie ma.
— Wiem.


Powinnam zacząć od przeprosin, ale nie wiem, czy to ma sens. Tyle razy już przepraszałam
i na tym się właściwie kończyło... Więc powiem tylko, że maturach postaram się
dokończyć PW2 i na pewno to zrobię! 
Trzymajcie się! :3 I nie przeklinajcie mnie za bardzo x'D

ps. DZIĘKUJĘ WAM ZA TE WSZYSTKIE KOMENTARZE POD OSTATNIM ROZDZIAŁEM. NAWET NIE WIECIE, JAK MI BYŁO MIŁO. NIE UMIEM TEGO OPISAĆ SŁOWAMI. DZIĘKUJĘ!!! <3

CREATED BY
MAYAKO
CREDIT: ART